poniedziałek, 28 stycznia 2008

dlaczego warto być nauczycielem

"Nie, no nie do wiary. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć bite studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto co mi płacą, jakby ktoś dał mi w mordę. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem. Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył, gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi!" Tak w skrócie wyglądają dylematy przeciętnego nauczyciela - rewelacyjny Marek Kondrat przeliczający tych kilka wypłaconych mu stówek.

Scena śmieszna, jasne, ale wcale nie bywa mi do śmiechu, kiedy po raz kolejny z niedowierzaniem wpatruję się w swój wyciąg bankowy - i zaczynam, tak jak Adaś Miauczyński, zastanawiać się, co jest do cholery grane. Czy warto dalej brnąć w to bagno czy po prostu odwrócić się na pięcie i odejść?

Choć to rzecz jasna tylko jedna strona medalu - bo przecież na co dzień zapomina się o tym i pozostaje już tylko sama słodycz, heh :)
Bo gdzie indziej na pytanie "How are you going to get money for your action?" usłyszałabym "We're going to please people in the street" :) albo dowiedziałabym się o "agresywnej instrumentalizacji życia intymnego", "anonimowym włóczędze korytarzowym", czy akcji "szkolne boisko a na każdym igrzysko"? :)
Gdzie indziej wzruszyłaby mnie historia anglistki, co to zemdlona padła na zajęciach, a jak się już ocknęła na podłodze, w klasie nie było już nikogo? No normalnie, wyszli prawie po angielsku, doskonały timing - i na dodatek ulotnili się bez zadania domowego!

A poza tym, to gdzie jak nie w szkole można tak długo zachować młodość i średnio w 10 lat po ukończeniu szkoły wciąż napotykać zdziwiony wzrok uczniów z hasłem: "to Pani jest nauczycielką? A ja myslałem, że uczennicą." Heh, i dlatego warto być nauczycielem :)

wtorek, 22 stycznia 2008

lepsza niż adam małysz :)

Tak na okoliczność mojej podwyżki, której wprawdzie jeszcze na oczy nie widziałam, ale w mediach o niej głośno, zafundowałam sobie mały weekendowy wyjazd w górki ;)

Co ja musiałam przejść, by pokonać ten stromy stok :) i nie połamać się przy okazji. Ale udało się!!! Krótka rozgrzewka, parę bolesnych i dziwacznych upadków, ale za to jaki rezultat!!! Pod koniec dnia już ze spokojem sumienia mogłam stwierdzić, że przyrost moich umiejętności procentowo jest znacznie lepszy od postępów skaczącego niedaleko w Harrachovie adama :) Bosko było - niedługo powtórka, tylko niech śnieg trochę na mnie poczeka :)

czwartek, 17 stycznia 2008

Prawa Murphy'ego

ciekawość zaspokojona, "out of curiosity" leży :) heh

Ostatnio, poza zmaganiami z końcem semestru (testy, oceny, raporty i bezsensowne siedzenie na konsultacjach) przyszło zmierzyć mi się również z przysłowiową złosliwością przedmiotów martwych. Prawa Murphy'ego w czystej formie - w temacie samochodowym: pęknieta przednia szyba (podobno jakos po pół roku idzie się do tego przyzwyczaić ) :), urwane lusterko (rezultat zabawy sylwestrowej - nie mojej), obluzowana klapa od bagażnika (jeden ruch małym młoteczkiem i po sprawie), przekłuta opona w samochodzie (złosliwość jakiegoś tępaka - ale doprawdy, sprawna ręka wulkanizatora potrafi zdziałać cuda);) a do tego - awaria pralki i totalny paraliż garderobiany :)
No tak, jak już coś się psuje i wali to nigdy w pojedynkę - mam nadzieję, że to tylko początek roku jest tak dziwnie awaryjny.