wtorek, 22 grudnia 2009

Dzięki Panie za George’a Michaela!

Moi podopieczni domagają się „Last Christmas”, a to znak, że sezon świąteczny w pełni. I mówcie sobie co chcecie, ale nieważne, że piosenka stara, że o świętach to tam w niej niewiele; nieważne, że ja już słuchać tego nie mogę, i że co roku o tej porze stacje radiowe wszelkiej maści eksploatują to wiekopomne dzieło na potęgę. Ważne jest to, że moim uczniom się ona podoba i bez względu na to, co masz przygotowane na zajęcia i tak w pewnym momencie padnie pytanie „A ma pani „Last Christmas”? :) Oczywiście, że mam – bez tego to ja się nawet z domu nie ruszam, heh… I to nie jakieś podrabiane wersje – o nie, polski uczeń o wyrafinowanym guście muzycznym nie da się tak łatwo oszukać :) ma być oryginalny George i kropka. A kiedy po pierwszych taktach piosenki widzę pełnię uśmiechu na buźkach, to czuję się normalnie jak Święty Mikołaj. I kto by pomyślał, że tyle radości można sprawić jedną małą piosenką :)
Ale jest jeszcze jeden aspekt tego śpiewania, bo o ile pod koniec przedświątecznego tygodnia uszy już mnie bolą nawet od małej nutki „Last Christmas”, o tyle wiem, że kiedy widzę moich uszczęśliwionych, wygłupiających się i wyjących tę piosenkę nawet na trzy głosy uczniów, to wiem, że święta blisko. Wiem, że już mogę trochę wyluzować i wyhamować. I wtedy (wstyd się przyznać) ale zaczynam śpiewać wspólnie z nimi, a co!

czwartek, 10 grudnia 2009

porządki *

Tego jeszcze nie było - wielkie mycie okien w grudniu późną nocą... Ech, doprawdy bezcenne.

wtorek, 24 listopada 2009

no ale jak...

... że ja niby niejasno piszę? że mój poprzedni post wymaga erraty? no nie - przecież to była poetycko-epicka interpretacja wydarzeń minionych. A niejasne to jest to - jak słusznie zauważyła E. - skąd marcin dorociński wiedział o kiszce stolcowej agaty buzek :)

niedziela, 22 listopada 2009

nigdy nie lekceważ przeciwnika :)

Z kategorii 'cytat dnia': "Przynajmniej teraz masz pewność, że nic tam nie ma"
Oto Ełos i jego komentarz do mojej przygody z tomografem komputerowym, który pokazał, że w mojej głowie jednak wszystko jest w najlepszym porządku :)
Nie mała mróweczka, w pocie czoła biegająca między półkulami, ale pełnowartościowy szary MÓZG!!! :) A to nie takie znowu nic :)

I taki to oto koniec mojej przygody weekendowej, co to mi adrenalinę niezwykle podniosła i dostarczyła przeżyć niezapomnianych nie tylko mnie, ale i kilku osobom w moim otoczeniu, szczególnie tym, które w panice musiały mnie wczoraj ratować i zbierać z podłogi w jednym z klubów. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od zwykłej szczoteczki do zębów - tej, która została mi podstępnie i po tajniacku (!)wyniesiona z domu. W tym to momencie właśnie doszło do zaburzenia energii w kosmosie - bo oto mój gniew skierowany w stronę winowajczyni sprowadził na nią i jej towarzysza karę - wymuszony postój na autostradzie po zmroku, heh :)
Nie doceniłam jednak siły przeciwnika, który w złości zmieniając to nieszczęsne koło, w odwecie wysłał w moim kierunku znacznie potężniejszą energię - taką, co to mnie aż z nóg zwaliła i na krótką chwilę skutecznie pozbawiła przytomności.

Więc ja od dzisiaj to się najpierw trzy razy zastanowię zanim swoim gniewem, złością czy marudzeniem zakłócę przepływ energii w kosmosie. A i osobiście zaczynam się też przyzwyczajać to teorii E., który mówi, że po takiej dawce negatywnej energii skumulowanej wokół mojej osoby, musi nastąpić eksplozja tej pozytywnej dla równowagi :) O, i tego będę się trzymać!!!

wtorek, 17 listopada 2009

ech...

Cytat dnia: "Gdzie jest zlokalizowany gruczoł władzy?" :) No właśnie, też chciałabym to wiedzieć - wiedziałabym wówczas jak rozmawiać z niektórymi ludźmi ...

środa, 11 listopada 2009

1918

Pamiętamy...

niedziela, 8 listopada 2009

"pani wyjeżdża?" czyli jak zrobić wrażenie na mężczyźnie :)

Jak to z nami kobietami jest, że jak tylko widzimy kawałek męskiego nawet umiarkowanie przystojnego ciała w pobliżu i wykazującego do tego choć cień zainteresowania nami, to skutecznie blokujemy te części naszego umysłu odpowiedzialne za racjonalne myślenie? Ja nie wiem... :) Rezultat? Hmmm, przeanalizujmy :)

sytuacja 1:
Lokalny warzywniak, sprzedawca i klientka, wybierająca warzywka. Pan z uśmiechem pyta "czy coś jeszcze, pani Katarzyno?" Katarzyna rumieni się na dźwięk swojego imienia w ustach bądź co bądź obcej osoby i tysiące myśli przelatuje jej przez głowę, wśród których najbardziej dominującą jest ta, że jak nic, pan zrobił mały research na jej temat, bo się pewnie w niej skrycie podkochuje. Podbudowana takimi wnioskami Katarzyna, filuternie odgarnia kosmyk z czoła i pyta z uśmiechem "a skąd pan zna moje imię?", na co sprzedawca z nie mniejszym uśmiechem pokazuje palcem na jej służbowy identyfikator przypięty do piersi! :)

sytuacja 2:
Wrocławska ulica. Katarzyna (tak, tak, ta sama :)) jedzie ze świadomością braku jednego z przednich świateł. W tym czasie na pasie obok ląduje autko z dwoma panami na pokładzie. Jeden z nich, kierowca, unosi rękę i dwoma rozstawionymi palcami pokazuje na swoje oczy. Ja prawdopodobnie zinterpretowałabym to "patrz jak jeździsz, babo", ale nasza dzielna bohaterka pomyślała od razu o swoich światłach i opuszczając szybę, odpowiada panu: "tak, tak, ja już wiem, dziękuję, dziękuję". A skoro kierowca powtarza swój gest, Katarzyna niezmiennie powtarza swoją odpowiedź, na co kolega tamtego pana: "kolega mówi, że ma pani ładne oczy..." :)

sytuacja 3:
Parking w dużej galerii handlowej. Tym razem już nie Katarzyna (ale jej koleżanka) :) pakuje zakupy do swojego samochodu. W tym samym czasie podjeżdża mężczyzna w dużym eleganckim samochodzie, opuszcza szybkę i zadaje pytanie: "pani już wyjeżdża?" "Tak, tak, oczywiście" odpowiada z uśmiechem ona, szybciutko wskakuje do samochodu i wyciąga kluczyki. A tu ups! niespodzianka - brak kierownicy! Więc koleżanka nie tracąc rezonu, wysiada z autka, uśmiecha się przepraszająco do pana i zajmuje dla odmiany miejsce właściwe kierowcy... :)

Ech, i mogłabym tak tu mnożyć podobne sytuacje ... ciekawe tylko czy facetom też czasami zdarzają się takie przygody? :)

wtorek, 3 listopada 2009

Nic dwa razy ...

Przemieliłam tę amerykańską sieczkę halloweenową, te wszystkie 'witches, candies and go-trick-or-treating' z moimi studentami, a chwilę później, zapewne za sprawą święta wiadomego, wpadłam w nastrój znacznie bardziej refleksyjny. I tak, przypomniał mi się jeden z moich ulubionych wierszy. Pomyślałam sobie nawet, że nasza szanowna noblistka nie będzie mi miała za złe, jeśli zacytuję tu choć mały fragmencik - ten mój naprawdę ulubiony :)

Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy....

piątek, 16 października 2009

Mr Spielberg, look ....

I oto piękny dzień nastał - dostałam Oscara! Ba, aby tylko jednego... :) Pierwszy został przyznany za nowatorski scenariusz-wariację na temat "oszukać przeznaczenie", a drugi za autorską, brawurową reżyserię "mission impossible" - o czym doniósł mi mój student, który dziś właśnie zdał egzamin doktorancki! hmmm, mój wkład w ten sukces chyba nie budzi wątpliwości... :)

poniedziałek, 12 października 2009

basterds

tarantino jak zwykle mnie nie zawiódł :) wchodziłam wprawdzie do kina z lekkim niepokojem, mając w głowie te wszystkie recenzje i opinie, co to do mnie w ostatnim czasie dotarły - od totalnego zachwytu po konsternację i niesmak. Ale mnie tarantino nie zawiódł :) Film dynamiczny, zrobiony z ironią i humorem, absolutnie odjechany - tak, jak lubię. A do tego soczysty - tak, soczysty właśnie, bo ja uwielbiam soczyste, kolorowe filmy, w których grają też kolory, szczegóły i szczególiki - dla mnie, prawdziwa uczta :) No i jeszcze ta rewelacyjna muzyka (ech, gdzież się tak moja ignorancja podziała?) :)

Mogę się nawet zidentyfikować z pewną czynnością towarzyską, której oddawali się podchmieleni niemieccy oficerowie we francuskiej knajpce - swego czasu również, mniej lub bardziej podchmielona, oddawałam się podobnej rozrywce z idiotycznie przylepioną karteczką do czoła. Tylko, że wtedy nawet nie myślałam, że to tak popularna w tamtym rejonie gra, heh :)
A może tarantino nas wówczas podpatrzył...? ...no bo to, że żuławskiemu zaglądałam w talerz pełen morskich stworzeń, nie budzi już dzisiaj żadnych wątpliwości ... :) w tej francji wszystko jest możliwe.

Mam tylko teraz mały mętlik w głowie - taki zgrzyt estetyczno-konwencjonalny, bo z jednej strony tarantino właśnie ze swoją wizją wojny, jutro irena sendlerowa i nieco inna koncepcja tej samej wojny, a pomiędzy gdzieś jeszcze "bikini" wiśniewskiego z wojną w tle, dopełniające obrazu. I tylko jak to ogarnąć?

środa, 30 września 2009

recenzja

Hmm, gdybym wciąż chodziła do szkoły (wiadomo), to pewnie dziś obowiązkowo pisałabym na polski coś na temat filmu, co to go wczoraj widziałam. Galerianki. I tak, zapewne napisałabym o tym, jak mnie film poruszył i swą dosadnością dosłownie wbił w fotel. Napisałabym o tym, jak obraz polskiej szkoły został w filmie uproszczony i przerysowany, głównie po to, by pokazać kontrast między tą właśnie nudną, nieprzystającą do rzeczywistości szkołą a „dorosłym” życiem poza nią. Napisałabym też pewnie o samotności nastolatków, pozostawionych samym sobie, którzy zapuszczają się daleko w świat dorosłych, zupełnie go jeszcze nie rozumiejąc. Napisałabym o życiowo nieporadnych dorosłych i kosmicznie na tym tle wyglądającym świecie gimnazjalistów. Dalej by szło o zagubionych i szukających prawdziwego uczucia nastolatkach i ich próbach odnalezienia siebie pośród innych. Wspomniałabym pewnie i o Milence, i o rewelacyjnej jak zwykle Izie Kunie :) Nie pominęłabym też tej specyficznej atmosfery w kinie, gdzie to niektórym - z racji tematu zapewne - wydawało się, że pewne komentarze są całkowicie stosowne i na miejscu. Generalnie, walnęłabym recenzję jak się patrzy. A tak, piszę sobie na luzaczku dla siebie (no i może tej jednej czy dwóch miłych osób, co to tu czasem zaglądają) i powiem tylko, że film mi się bardzo podobał. Polecam :)

piątek, 25 września 2009

critical mass

Obudziła się we mnie dusza rewolucjonisty! Jak nic w poprzednim wcieleniu byłam Robin Hoodem, tudzież kimś bardzo do niego podobnym i pewnie częściej doświadczałam tego fajnego uderzenia adrenaliny :)
A dziś z taką werwą ruszyłam do boju, że mój piękny dzwonek rowerowy do końca imprezy nie dotrwał :(
No i kto by pomyślał, że we Wrocławiu jest tyle pięknych ścieżek rowerowych i to w samym centrum miasta! :)
critical mass - my nie blokujemy ruchu - my jesteśmy ruchem! :)

poniedziałek, 14 września 2009

:)

zatrzymać smak lata? pepsi i paczka chipsów - wspomnienia murowane :)

piątek, 11 września 2009

włodziu

No nie, nie mogę się oprzeć, by nie napisać czegoś o moim wczorajszym (tudzież dzisiejszym) powrocie do domu. Czas akcji: środek nocy. Miejsce: puste, pogrążone we śnie osiedle, a dokładnie jedna długa ulica. Osoby dramatu: ja (jakkolwiek z lekko zakłóconą wizją, ale jednak całkiem rzeczowo odbierająca rzeczywistośc), pan taksówkarz i dyspozytorka. Wydawałoby się, że znalezienie pasażerki na konkretnie podanej ulicy, nie powinno stanowić większych problemów, a już szczególnie w nocy, gdzie ludzi stojących na jezdni jak na lekarstwo. A jednak...
Stoję oto na ulicy i referuję pani dyspozytorce, gdzie tak naprawdę jestem, bo pan taksówkarz ma problemy ze zlokalizowaniem mojej skromnej osoby. Słyszę w słuchawce, jak pani mówi: "Ależ Włodziu, pani mówi, że tam stoi". W odpowiedzi Włodziu coś tam gniewnie burczy, po czym widzę! jest! moja taksówka! Daleko, daleko na samym końcu ulicy widzę reflektory samochodu - jak nic nadjeżdża pan Włodziu z moją taksówką. Ale oto samochód zawraca i znika mi z oczu - więc ja w te pędy do pani dyspozytorki, by przywołała Włodzia z powrotem, bo ja już nie mam siły na kolejnego podobnego czekać. No i pani mi mówi: "niech pani pomacha do niego" (!) Więc ja grzecznie, acz desperacko macham do wracającego samochodu i jednocześnie słyszę w słuchawce: "Włodziu, czy ty panią widzisz? Pani macha do ciebie .... [po czym głos w słuchawce cedzi przez zęby]... no co za tępy ten kierowca" (!)
Koniec końców - pan Włodziu mnie odnalazł i bezpiecznie przywiózł do domu. Ale chciałabym jeszcze zaznaczyć, że to nieprawda, co wczoraj usłyszałam, że po białym winie nie ma się kaca :)

poniedziałek, 7 września 2009

przebieg

Nie, no ja zupełnie nie potrafię się odnaleźć w tematach typowo męskich, dajmy na to rozmowa w warsztacie samochodowym:

pan: Pani nazwisko?

grzecznie podaję

pan: numer telefonu?

ja - oczywiście, czemu nie :)

pan: rocznik?

ja: he? ale, że jak, ... mój rocznik?

No właśnie - a dzisiaj, kiedy już mi się wydawało, że wszystko bezbłędnie ogarniam, dzwoni pani od ubezpieczenia mojego małego korsiarza i od razu z miejsca pyta: "Jaki ma Pani przebieg?"
No i tu się zastanowiłam, bo przecież chciałoby się rzec 'nówka nieśmigana'... ;)

środa, 26 sierpnia 2009

taaaaa :)

cała warszawa odbuduje legnicę?

z dzisiejszej Gazety - "Prezydent Legnicy chce, by Warszawa pomogła przy naprawianiu szkód wyrządzonych przez lipcowy huragan. Tadeusz Krzakowski przekonuje, że w ten sposób odpłaciłaby za to, że po wojnie na jej odbudowę wywożono z Ziem Zachodnich materiały budowlane. W stolicy nie kryją zakłopotania."
nie dziwię się.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Z opowieści białej mewy, czyli rzecz o tym, czemu nie dane było przetrwać nawałnicy

Zjawiłam się w Legnicy dzień po wichurze. Niby już wiedziałam, co tam zastanę, ale jednak wiedzieć a widzieć to znaczna różnica. Wyliczane w mediach drzewa, dachy i budynki zupełnie nie przystają do widoku znajomych miejsc przetrzebionych i zniszczonych przez wichurę. Pierwszy szok – tuż przy wjeździe do L. – olbrzymie billboardy porozrzucane na polach, powyginane znaki drogowe, niektóre położone równo z ziemią. Następnie parking przed domem rodziców – połamane drzewa tarasujące przejazd. Przez moment szukałam jeszcze wzrokiem znajomych topoli, ale oczywiście nie było ich tam, gdzie spodziewałam się je znaleźć. A później szybki spacer po mieście – pozrywane elewacje z budynków, kawałki blachy powyginane jak makaron i poowijane wokół drzew, pozrywane z dachów kawałki papy i dachówki zalegające na ulicach, zdewastowany przez upadające drzewa cmentarz i pełno położonych drzew również w dolince nieopodal, w której zimą zwykle zjeżdżaliśmy na sankach. A na ulicach wciąż chaos i korki – choć podobno i tak o niebo mniejsze niż dzień wcześniej tuż po przejściu nawałnicy. No i wreszcie park – a właściwie to, co z niego zostało. No nie wiem, może jakaś sentymentalna się zrobiłam, ale kiedy patrzyłam na miejsce, z którym związanych jest tyle wspomnień, na te wielkie kilkusetletnie drzewa powywracane i z korzeniami na wierzchu, trochę ścisnęło mnie za gardło. Nosząca dumne imię Aleja Orła Białego przestała właściwie istnieć, a to, co zostało, to okaleczone kikuty i pojedyncze drzewka :( Naprawdę, niezwykle przykry widok ...
Aha, no i jeszcze do strat zaliczyć można małą białą mewę, co to wyfrunęła z balkonu na Piekarach podczas burzy i do tej pory nie wróciła do właścicielki… :)

czwartek, 23 lipca 2009

:)

oto on - najpiękniejszy dzień w roku, mój i tylko mój!!! :) ech, uwielbiam urodzinki :)

wtorek, 14 lipca 2009

szoł

Ameryka jednak to dziwny kraj, wyjątkowo wielki i wyjątkowo dziwny. Oto właśnie, korzystając z nieoczekiwanych zmian w mojej kablówce, obejrzałam sobie epizod the Jerry Springer show.
I tu nie mogę wyjść ze zdziwienia - skąd oni biorą ludzi do takiego widowiska?!?! Oto bowiem wyskakuje na scenę gruba baba i odgraża się swojemu nieobecnemu mężowi, że go zetrze na proch. Powód? A jakże - zdrada. Gawiedź wyje, bije brawo, a rozochocona baba zadziera bluzkę i coś tam dziarsko wykrzykuje. W ogóle motyw zadzierania bluzki, spódnicy, tudzież obciągania spodni, w celu pokazania powszechnie skrywanych części ciała, jest w tym programie dość częsty. Po chwili na scenę wkracza kochanka męża.... A jakże, wychodzi na to, że Jerry jest doskonale do programu przygotowany :) I co robi wspomniana kochanka na wejściu? Ano podnosi bluzkę i z tak odsłoniętym biustem skacze jak kogut do tej drugiej. Sądząc po reakcji publiczności w studio, skaczące na siebie z gołymi biustami i okładające się na przemian baby stanowią niebywałą rozrywkę dla ludu amerykańskiego. Po czym na scenę wkracza zdradzający mąż. Oczywiście natychmiast zostaje zakrzyczany przez szalejące baby, które na zmianę udowadniają sobie (w wiadomy sposób), która z nich jest bardziej kobieca (!) i warta tego mężczyzny. Jerry oczywiście krąży pomiędzy skłóconymi, zadaje im pytania albo po prostu naigrawa się z obecnych. Pytanie tylko, czy oni zdają sobie z tego sprawę? A wydaje się, że niekoniecznie. Po chwili na scenę wkraczają nowi goście, z nowymi problemami, ale za to z takimi samymi zachowaniami i sposobem argumentowania :) Do tego jeszcze kilka przerw na reklamy, zadowolona twarz Jerry'ego na ekranie i juz amerykański show gotowy.
Wracam wreszcie na naszą stronę atlantyku, a tu co? Same rocznice - zburzenie bastylii, bitwa pod grunwaldem....eh... nuda.... :)

niedziela, 21 czerwca 2009

wierne grono :)

teraz będzie troszkę o pracy - mimo ze już od co najmniej dwóch dni zażywam wakacji :) zresztą temat i tak poniekąd łączy się z wakacjami, a konkretniej z wdzięcznością uczniowską wyrażaną przy różnych okazjach - w tym również przy okazji zakończenia roku szkolnego :) A jeszcze konkretniej - to chodzi mi o ten rozbrajający dobór repertuaru i nazwijmy to 'środków wyrazu', heh...
Trzy przykłady:
No. 1. Bombonierka z napisem "Alte Exzellenz" - no, to drugie to jeszcze rozumiem, ale dlaczego od razu "alte"?
No. 2. "Zombie" wyśpiewywane z werwą na naszą, nauczycielską, cześć w dniu edukacji :) (choć do dziś mam wątpliwości, czy to radosne wycie można nazwać śpiewem...)
No. 3. absolutna perełka - normalnie czterozwrotkowy regularny wiersz z rymem i w ogóle - prawdziwy majstersztyk! :)
Oto on:

Dzisiaj dzień uroczystości
Gdy Ty, co nam przewodzisz,
Nie szczędząc pracy, miłości,
Święto Patrona obchodzisz.

Stąd się zbliża grono wierne
Twoich uczniów i z wdzięczności
Składa życzenia rzetelne,
Ku Twej, pomyślności.

Ty zawsze z ochotą,
Młodzież wiedziesz do dobrego,
Będąc wzorem wielkiej cnoty
I perłą stanu swojego.

I tu, uwaga, moja ulubiona zwrotka:

Choć więc już w aniołów rzędzie,
Zabłyśniesz zasług koroną,
W sposób godny czcić Cię będzie
Twych uczniów grono.

I jak tu nie kochać tej pracy? :)

środa, 17 czerwca 2009

o niczym

przypomniał mi się ostatnio cytat z woodego allena - jeśli chcesz rozśmieszyć pana boga, powiedz mu o swoich planach.
Oj, rozśmieszyłam go chyba do łez, nie ma co - beczka śmiechu....
tylko jakoś mi z tym wszystkim nie jest do śmiechu. posypało się wiele rzeczy na raz i to niekoniecznie w tym kierunku, w którym bym sobie tego życzyła.
ale co zrobić - chyba na nowo zacznę się układać z panem bogiem i przystawać na jego plany - innego wyjścia raczej nie mam... :(

środa, 6 maja 2009

kryzys?

Mój początek dnia? Zazwyczaj wygląda on tak - człowiek półprzytomny wstaje bladym świtem, by następnie w pośpiechu przerzucić pól szafy, wybrać najmniej pomięte wdzianko, łyknąć małe śniadanko i przemieścić się do pracy. I mimo że zazwyczaj poruszam się po tej miejskiej przestrzeni jako kierowca, to i mnie czasami zdarza się wodzić wokół średnio przytomnym wzrokiem. Tak jak dziś dla przykładu, kiedy zlękłam się nie na żarty, że ten kryzys wielki, co to o nim mowa w telewizorze, tak na serio zadomowił się w naszym kraju. Oto co zobaczyłam - wielką żółtą tablicę, reklamującą lombard, na której przeczytałam: "pod zastaw przyjmujemy wszy" (!) Oczywiście tradycyjnie już :) mój umysł natychmiast pogalopował daleko, próbując znaleźć logiczne i akceptowalne wytłumaczenie dla takiej sytuacji (stąd ten panoszący się kryzys, bieda i jedynie małe weszki stanowiące o bycie polskiej rodziny). A dwa metry dalej okazało się, że to nie "wszy", ale "wszystko", bo resztę napisu zasłoniła inna tablica :) uff, czyli jednak nie jest jeszcze aż tak źle :)

piątek, 24 kwietnia 2009

"w ręku zielony badylek" :)

Mój nowy torcik! :) świeżutki nabytek od wdzięcznej uczennicy (choć nie powiem, razem z dedykacją, świadomie czy nie, ale mi i mały prztyczek dała, heh)













O, ale to mi się podoba, to lubię - człowiek tyra, haruje, uśmiechając się przy tym niezwykle pedagogicznie, aż nadchodzi taki dzień jak dziś - zakończenie roku szkolnego :) oczywiście tylko dla klas maturalnych, ale zawsze, a przy okazji, wiadomo - luz, zamieszanie, uczniowska naiwna manifestacja dorosłości, czyli ostentacyjne palenie papierosów niemalże w drzwiach szkoły - no i te słynne bombonierki ;) Ale poza jakimś takim zawodowym ruchem w tym kierunku, najbardziej jednak ruszają mnie okazje, kiedy to uczeń ot tak po prostu przyjdzie i podziękuje mi za to, że to ja, a nie kto inny, byłam jego "panią od angielskiego". No i nie mogę, ale dziś jakoś w nastroju kazikowym jestem, bo nie tylko badylek mi się przypomniał ale też "ty w mojej klasie uczysz języka angielskiego, kiedy idziesz korytarzem...." :) no, i to tyle - reszta tekstu i tak nie nadaje się do cytowania, heh :)

czwartek, 23 kwietnia 2009

*

Dziś usłyszałam od mojego studenta, że "kobieta za kierownicą jest jak gwiazda - my ją widzimy, a ona nas nie" :) No dobrze, no ale, że niby co....? :P

wtorek, 21 kwietnia 2009

Psychologia trzeciorzędu

Wciąż jeszcze w nastroju abstrakcyjno-humorystycznym taka mała refleksyja mię naszła :) Okoliczność kabaretowa długo wyczekiwana była, choć jak to w takich sytuacjach często bywa, entuzjazm okazał się być nieco na wyrost – nagłośnienie fatalne, gagi nieco odgrzewane, choć nie powiem, niektóre mocno śmieszne (skecz z drzwiami dajmy na to – rewelacja :)) Jednak większość występu średnio spontaniczna była, co, nie ukrywam, bardziej mi by mi się podobało. No i do tego zamieszanie z biletami i miejscami, które podobno były, ale nikt nie wiedział gdzie. :) Jednak najbardziej z tego całego zamieszania poniedziałkowego zapamiętam chyba ‘nasz’ trzeci rząd. Naprawdę, nie przypuszczałam nawet, że siedzenia w Teatrze Polskim są tak ze sobą ‘zintegrowane’ –ruch na jednym końcu rzędu powodował nieskoordynowane drgania na przeciwległym krańcu. W rezultacie każde podrygiwania rozbawionej gawiedzi czułam na sobie i chcąc, nie chcąc podrygiwałam jak każdy inny. I tak dotarło do mnie, że to dosyć ciekawy zabieg psychologiczny – połączyć siedzenia w ten sposób, by nawet w chwili największej konsternacji czy wyłączenia się widz nie mógł pomyśleć samodzielnie, ale podążył za emocjami tłumu :) Dobre, choć ja nadal twierdzę, że loża szyderców powinna zajmować osobne rzędy :)

niedziela, 5 kwietnia 2009

w sieci

a oto cud techniki, który wypatrzyłam w jednym z naszych biur - od kilku lat niezmiennie w sieci, nieużywany :)

niedziela, 22 marca 2009

„teska i trupecik” czyli o tym, jak kształtowały się moje gusta muzyczne

drogi czytelniku,
Jestem właśnie po bardzo pouczającym spotkaniu i lekturze czegoś, co niewątpliwie powinno zajmować wysokie miejsce we współczesnej sztuce epistolarnej :) Stąd i moja koncepcja, by ten post napisać w ten sposób – z szacunku dla wysiłku i zaufania autorki wspomnianego dzieła :)
A sprawa wygląda nad wyraz poważnie, bo normalnie zarzucono mi ignorancję muzyczną - mnie, która w przeciwieństwie do sporej zapewne części społeczeństwa wie, że Beethoven to nie tylko imię wielkiego śliniącego się psa, Vivaldi to nie nazwisko gwiazdy pop, a Chopin to nie tylko nazwa wódki :)
No, i to by było tyle :)
Faktycznie, przyznaję, trudno w moim przypadku mówić o jakiejś radykalizacji czy polaryzacji mojego gustu muzycznego – zawsze ląduję gdzieś po środku. Odpalam radio i akceptuję lub nie to, co słyszę, mam swoje ulubione stacje i kawałki, ale nie przywiązuję wagi do tego, kto, gdzie i w jakich okolicznościach coś napisał. Nie znam się za bardzo na aktualnych trendach muzycznych, nie rozróżniam za bardzo gatunków, a pseudonimy DJ-ów to dla mnie taki sam kosmos jak fizyka kwantowa.
Muzyka jest dla mnie ciekawym dodatkiem do rzeczywistości, czymś, co swoją fantastyczną różnorodnością potrafi dopasować się do każdego mojego nastroju i nadać bieżącej chwili nieco inny wymiar. I to jest to, co później pamiętam. Niby nic odkrywczego, a jednak :) Stąd pewnie moje wieczne rozterki, jak odpowiedzieć na zadane pytanie o ulubioną muzykę :)

Owszem, pojawiały się na mojej drodze pewne kamienie milowe - swego czasu moim największym odkryciem muzycznym była Natalia Kukulska i jej „Puszek Okruszek”, później boysbandy – backstreet boys i take that (totalne szaleństwo), inxs, modern talking, madonna, jamiroquai – ci, co mi teraz przychodzą do głowy; plus jeszcze jakieś pojedyncze szalone kawałki z lat osiemdziesiątych :) Moja ulubiona muzyka.
A teraz? No właśnie – nie mam.
Ale za to mam niezwykłą wyobraźnię! i wrażliwość na muzykę! I to one mi podpowiadają, że doda i stachurski to niekoniecznie panteon naszej lokalnej sztuki śpiewaczej, nawet jeżeli zdarzy mi się czasami zanucić „jesteś szalona” :)
I co jeszcze mam? Otwartość! No i wspaniałych dostawców muzyki, którzy normalnie cierpliwie prezentują mi swoje najnowsze odkrycia muzyczne! :) i nawet jeżeli w pierwszej chwili nie potrafię bezbłędnie powtórzyć tych wszystkich tesli / tupecików tudzież innych podobnych, to teraz, jak teraz siedzę w foteliku z lapikiem na kolankach i słucham mych zdobyczy z ostatnich dni, od razu ciśnie mi się na usta - chwała im za to!
PZDRW. (!)
I.

sobota, 14 marca 2009

wiosna, wiosna, wiosna :)

Jeszcze kilka dni temu z zazdrością słuchałam kolegi, co to mi opowiadał o krokusach na wyspie słodowej, a za to dziś jadąc autkiem przez miasto wprost nie mogłam oczu oderwać (a nie powiem, wyzwanie to było wielkie, bo przecież teraz to się po mieście slalomem jeździ, omijając wszelakie dziury, wyrwy, tudzież inne ubytki :)) ... no więc nie mogłam oczu oderwać od tych cudnych roślinek, co to dosłownie na każdym, nawet najbardziej zaniedbanym trawniczku pozakwitały. Ewidentny znak, że wiosna idzie!!! :)
Owszem, sezon zimowo-narciarski jest bardzo ekscytujący, a jakże, ale już trochę mi się przejadł :) i teraz wprost nie mogę się doczekać ciepłych, słonecznych dni, kolorów nieco innych niż szary i bury (jest w ogóle taki kolor?) :) a do tego jakiejś miłej wycieczki w las.
W las, w góry, na pole - gdziekolwiek, byle poczuć zapach świeżej wiosny :)

czwartek, 5 marca 2009

kryzysowe logo ;)


ech, no nie mogłam się powstrzymać, szczególnie znając niezwykłe przywiązanie niektórych tu zaglądających do produktów pewnej firmy :)

sobota, 14 lutego 2009

a sucho ma ta palma :)

mój ulubiony filmik ostatnio :) miodzio :)

piątek, 13 lutego 2009

rozmaitości

Najpierw w temacie chorobowym. Oto ja, pacjent trawiony przez gorączkę, osłabiony przez jakąś złośliwą bakterię, co to sobie na moim organizmie używa do woli, próbuje się zapoznać z ulotką świeżo nabytego lekarstwa. I cóż wyczytuje ten pacjent w owej ulotce? Ano dowiaduje się, że powinien "kaniulę nebulizatora unieść"(!) Na miłość boską - kto i dla kogo pisze w taki sposób? Dobrze, że chociaż swego czasu odebrałam staranne wykształcenie humanistyczne, inaczej do tej pory walczyłabym z kaniulą .... albo z nebulizatorem :P
Oczywiście, w kwestii upraszczania językowego ekspertem nie jestem, ale wartość celnego komunikatu znam, a jakże :) Stąd moje osobiste przywiązanie do hitu ostatniej imprezki (jak przez mgłę przypominam też sobie, że przez jej większą część walczyłam intelektualnie z pewnym krwiożerczym prawnikiem w kwestiach niezwykle dla mnie istotnych, przy okazji dowiadując się, ile to razy dziennie otwierają i zamykają lokalny Carrefour) :) Tymczasem wspomniany komunikat był prosty, zwięzły i do tego czytelny dla wszystkich (no, może za wyjątkiem blond autorki) :) Co więcej - wprawił w zdumienie nawet rozgadanego adresata, który nieco oszołomiony propozycją nawet nie próbował zająć wygodnej pozycji (sic!) - no, nie od razu ;) Dlatego od dziś koniec z produktami nabiałowymi.
hmm, może to nierozsądne z mojej strony, wszak walentynki się zbliżają :)

A do tego rozbawił mnie poseł Wenderlich, mówiący o Janie Marii, że jaka tam z niego (niej) Maria. A skoro Jan to Maria, to, cytując posła, "ja jestem Bernadetta" :) No i masz babo placek! :)

wtorek, 3 lutego 2009

zestaw dyrektorski

Ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego na te banki tak wszyscy dzisiaj narzekają - że nie dają albo że dają, ale za mało albo że się ociągają (z tym dawaniem rzecz jasna). A bank, wiadomo, instytucja finansowo mocno osadzona, to i o swoje interesy dbać musi, szczególnie w czasach kryzysu (no właśnie, ten kryzys to zupełnie nie po mojej myśli się rozwinął - i to akurat w momencie, kiedy miałam na łowy, w celu znalezienia sponsorów dla naszej imprezy ruszyć, ech... A wiadomo, impreza odbyć się musi, a że funduszy chwilowo na nią brak... no cóż, nie takich cudotwórców branża edukacyjna już widziała, heh).
Anyway, nasz pochód do banku okazał się strzałem w dziesiątkę - oto weszliśmy w posiadanie kilkunastu miłych gadżetów :) I kiedy zaczęliśmy już w zaciszu naszych własnych gabinetów rozpakowywać owe dobra, moja ręka bez wahania sięgnęła po największe pudełko. A jakże :) A w pudełku: piłeczki golfowe, sztuczny dołek, jakiś płotek i czteroczęściowy skręcany kij do tegoż golfa! A wszystko gustownie opatrzone małym, dyskretnym logo naszego darczyńcy. No normalnie - zestaw dyrektorski! O nie, ja też taki chcę!!!
I dlatego od dziś nie powiem nawet słowa złego na temat tego wielkiego banku w centrum miasta :)

sobota, 24 stycznia 2009

trzydzieści centymetrów

Tak sobie niedawno uświadomiłam, że ostatnio ilekroć podróżuję jako pasażer samochodem kierowanym przez mężczyznę, a ten wyposażony jest w nawigację (znaczy samochód, nie mężczyzna):), każdy z panów ustawia sobie głos w urządzeniu na żeński. I tak sobie jedziemy, a jakaś pani miłym i spokojnym głosem powtarza "za 400 metrów skręć w prawo" itp. Raz jednak to ja samodzielnie 'nawigowałam' mojego kierowcę i wiodłam go przez meandry miasta, zupełnie zresztą na przekór gadającej pani, która z uporem powtarzała: "za 30 metrów skręć w lewo", "za 300 metrów skręć w lewo", i tak aż do znudzenia. W końcu zdobyłam się nawet na błyskotliwą uwagę w stylu: "nie ma to jak dobra nawigacja w każdej sytuacji, co? Dobrze byłoby czasami w sytuacji bardziej intymnej usłyszeć od ukochanej kobiety 'za 30 centymetrów skręć w lewo', prawda?". A on mi na to, że jednak w takiej sytuacji wolałby niezmiennie powtarzany przez kobietę komunikat: "trzydzieści centymetrów, trzydzieści centymetrów..." :) ech, a ja mimo wszystko ustawiłabym sobie męski głos, co by mi powtarzał "jeszcze trzydzieści minut, jeszcze trzydzieści minut..." :)

poniedziałek, 12 stycznia 2009

po czym?

Teraz będzie karnawałowo. Studniówka. Jakoś nie po drodze mi było w tym roku, ale skoro już zaproszenie jest, ekipa zacna się zebrała, to czemu nie. Wyciągnęłam zatem z szafy suknię z cekinami, odkurzyłam boa do przeczochrania w chwilach zadumy i z pięknym błyskiem w oku ruszyłam na balety. A tu wita mnie duży miły pan w progu w mundurku "security" i pyta: "uczeń czy co?" Odpowiadam, że "co", na co pan rzekł: "aaa, to po ...(no i tu właśnie mam problem z zapisem, bo oto co zrozumiałam) ... aaa, to po rurze" (?) "No tak," pomyślałam sobie, "nie moja impreza, to i może mam po rurze się wspinać ku uciesze gawiedzi". Ale jeszcze zdołałam łagodnie zapytać, po czym to ja mam się wspinać, czy też w inną stronę ruszyć, ale na szczęście w tym samym momencie podbiegło do mnie bardziej rozgarnięte stworzenie i rzeczoną RÓŻĘ (!!!) wręczyło :)