piątek, 24 kwietnia 2009

"w ręku zielony badylek" :)

Mój nowy torcik! :) świeżutki nabytek od wdzięcznej uczennicy (choć nie powiem, razem z dedykacją, świadomie czy nie, ale mi i mały prztyczek dała, heh)













O, ale to mi się podoba, to lubię - człowiek tyra, haruje, uśmiechając się przy tym niezwykle pedagogicznie, aż nadchodzi taki dzień jak dziś - zakończenie roku szkolnego :) oczywiście tylko dla klas maturalnych, ale zawsze, a przy okazji, wiadomo - luz, zamieszanie, uczniowska naiwna manifestacja dorosłości, czyli ostentacyjne palenie papierosów niemalże w drzwiach szkoły - no i te słynne bombonierki ;) Ale poza jakimś takim zawodowym ruchem w tym kierunku, najbardziej jednak ruszają mnie okazje, kiedy to uczeń ot tak po prostu przyjdzie i podziękuje mi za to, że to ja, a nie kto inny, byłam jego "panią od angielskiego". No i nie mogę, ale dziś jakoś w nastroju kazikowym jestem, bo nie tylko badylek mi się przypomniał ale też "ty w mojej klasie uczysz języka angielskiego, kiedy idziesz korytarzem...." :) no, i to tyle - reszta tekstu i tak nie nadaje się do cytowania, heh :)

czwartek, 23 kwietnia 2009

*

Dziś usłyszałam od mojego studenta, że "kobieta za kierownicą jest jak gwiazda - my ją widzimy, a ona nas nie" :) No dobrze, no ale, że niby co....? :P

wtorek, 21 kwietnia 2009

Psychologia trzeciorzędu

Wciąż jeszcze w nastroju abstrakcyjno-humorystycznym taka mała refleksyja mię naszła :) Okoliczność kabaretowa długo wyczekiwana była, choć jak to w takich sytuacjach często bywa, entuzjazm okazał się być nieco na wyrost – nagłośnienie fatalne, gagi nieco odgrzewane, choć nie powiem, niektóre mocno śmieszne (skecz z drzwiami dajmy na to – rewelacja :)) Jednak większość występu średnio spontaniczna była, co, nie ukrywam, bardziej mi by mi się podobało. No i do tego zamieszanie z biletami i miejscami, które podobno były, ale nikt nie wiedział gdzie. :) Jednak najbardziej z tego całego zamieszania poniedziałkowego zapamiętam chyba ‘nasz’ trzeci rząd. Naprawdę, nie przypuszczałam nawet, że siedzenia w Teatrze Polskim są tak ze sobą ‘zintegrowane’ –ruch na jednym końcu rzędu powodował nieskoordynowane drgania na przeciwległym krańcu. W rezultacie każde podrygiwania rozbawionej gawiedzi czułam na sobie i chcąc, nie chcąc podrygiwałam jak każdy inny. I tak dotarło do mnie, że to dosyć ciekawy zabieg psychologiczny – połączyć siedzenia w ten sposób, by nawet w chwili największej konsternacji czy wyłączenia się widz nie mógł pomyśleć samodzielnie, ale podążył za emocjami tłumu :) Dobre, choć ja nadal twierdzę, że loża szyderców powinna zajmować osobne rzędy :)

niedziela, 5 kwietnia 2009

w sieci

a oto cud techniki, który wypatrzyłam w jednym z naszych biur - od kilku lat niezmiennie w sieci, nieużywany :)