Pozazdrościłam pewnym miłym żukom bloga kulinarnego, więc, jako że wszem i wobec wiadomo, że talentem kulinarnym wprost tryskam, postanowiłam napisać też coś o moich najświeższych poczynaniach w kuchni. Albo raczej o mojej asyście w kuchni, podczas gdy dzielny kucharz Cristianitsu wyczarowywał całkiem niezłe potrawy, ale żeby nie było – nie takie zwyczajne frytki czy pizzę z mikrofali, tylko prawdziwe japońskie specjały z kolorowej książki :)
Na pierwszy ogień poszło sushi. Zwątpienie w nasze umiejętności ogarnęło nas już na etapie gotowania ryżu, ale nic to, dzielnie parliśmy do przodu. Znaczy, ja głównie siedząc i podsuwając kucharzowi stosowne narzędzia, co do których nawet nie miałam podejrzenia, że je posiadam w swoim domu ;) a on – walcząc z tymi wszystkimi nori, wasabi i sosem sojowym.
Ale za to rezultat, hmmm, powyżej oczekiwań :) sushi takie, że palce lizać
Kolejnego dnia przyszedł czas na omuraisu – japońskie omlety ryżowe. I po raz kolejny mój dzielny kucharz stanął na wysokości zadania, odmierzając, siekając, płucząc, gotując i smażąc.
Wyszło dokładnie tak, jak na obrazku w mojej nowej kolorowej książce :)
Wniosek z tego taki, że w kuchni japońskiej Cristianitsu nie ma sobie równych. Poczekam zatem i swego rzeczonego już talentu kulinarnego ujawniać za wcześnie nie będę – a nóż Mistrz zaskoczy mnie jeszcze czymś ciekawym? :)
sobota, 25 grudnia 2010
sobota, 4 grudnia 2010
raz do roku lans na stoku!
Przyszła wreszcie porządna zima a to znaczy, że naszedł czas na WIELKIE SZU, czyli ostre lansowanie się na stoku :)
Profesjonalne opakowanie, tęga mina, wymuskane nartki i oto my - pogromcy stoków w tej części Europy :D
Tu nie ma litości dla mięczaków! To nie jest sport dla słabeuszy! Wiadomo. Dlatego nie oglądając się na nikogo, dziarsko ruszyliśmy na stok. A tam? no cóż, jak to w polskich warunkach bywa - dziesiątki innych podobnie myślących i cierpliwie czekających na tę krotką chwilę szczęścia podczas drogi w dół, poprzedzonej dłuuuugim czekaniem w kolejce do awaryjnego wyciągu. Ech... :/
Ale co tam - i tak było zacnie.
Pogoda, towarzystwo i perspektywa kolejnych takich wypadów zadziałały baaaardzo pozytywnie :)
Tym samym sezon narciarski 2010/11 uważam za otwarty :)
A co!
Subskrybuj:
Posty (Atom)