środa, 9 maja 2012

kibiców siła

Dawno nic tu nie pisałam i powinnam zapewne w kilku błyskotliwych słowach skomentować tę nieobecność na własnym blogu, ale …. Zamiast tego, powrót do wydarzenia sprzed tygodnia (no właśnie - i znowu to samo - miało być na bieżąco a jest jak zwykle, heh :) Otóż wydarzenie absolutnie pierwsze tego typu w moim życiu – mecz piłki nożnej! Taki prawdziwy mecz piłki nożnej, oglądany na żywo, pokazywany w telewizji i w ogóle, a do tego na pięknym nowym stadionie szykowanym na nadchodzące Euro.

Niestety nie mogę rozpartywać tego wydarzenia w kategoriach czysto sportowych, bo bardziej niż samym meczem podekscytowana byłam faktem, że znajduję się właśnie na fajnym stadionie, jakiego w tym mieście jeszcze nie było. Chociaż, nawet będąc takim futbolowym ignorantem, przyznaję, że sam mecz był bardzo dobry - taki futbol w pigułce: było dynamicznie, były bramki (i to jakie!), faule, karny, znoszenie zawodnika z boiska, żółta kartka, tańczący i śpiewający kibice - no i pewnie to, co najważniejsze - NASZE zwycięstwo! :)
Ale, po kolei... Tego dnia postanowiliśmy porzucić nasz codzienny środek transportu i, jak na prawdziwych kibiców przystało, przemieścić się na stadion razem z innymi kibicami, by już od samego początku chłonąć tę niezwykłą atmosferę – a co, jak przygoda to przygoda :) Tak oto trafiliśmy do tramwaju wypełnionego szczelnie fanami naszej lokalnej drużyny, ubranymi (podobnie jak i my) w zielone koszulki i machającymi szalikami w barwach śląska. Szalik albo piwo - oto dwa główne atrybuty kibica futbolowego, które zanotowałam. Tych z piwem to i nawet rozumiem, bo rzeczywiście na trzeźwo ciężko było tę podróż wytrzymać. Całą drogę na stadion spędziłam gdzieś pomiędzy łopatką a pachą dwóch panów w zieleni, z których jeden dodatkowo smyrał mnie niemiłosiernie tym swoim klubowym szalikiem. O zapachach mnie otaczających wolałabym szybko zapomnieć – bo dzień był naprawdę upalny a szansa zdobycia mistrzostwa przez „naszą drużynę” niezwykle ekscytująca :)

Już dawno nie podróżowałam w taki sposób – ostatnio chyba jak wracaliśmy z juwenaliów któregoś roku – gdzie ścisk sprawił, że nikt nie był w stanie wyrwać się z tej swoistej plątaniny rąk, nóg i innych takich. Podróżowaliśmy sobie wówczas przez calusieńki Wrocław a wszystkim, którzy jednak chcieli się wydostać, śpiewaliśmy „zostańmy razem” :) I wtedy brzmiało to bardziej zabawnie niż przed tygodniem. Ech, z czasem nawet kopciuszki zmieniają się w wysublimowane księżniczki :)

Ale, wracając do meczu - po wyjściu z ‘trambusa’ i złapaniu kilku głębszych oddechów było już tylko lepiej. Przestrzeń obiektu, duuuże boisko i możliwość swobodnego oddychania i poruszania się, nieco mnie uspokoiły - choć o wyciszeniu się nie było mowy, o nie. Od razu w ruch poszedł aparat i telefon - w końcu, widowisko widowiskiem, ale nasza dzielna księżniczka nie po to zniosła niewygodną podróż tramwajem, by teraz nikt nie mógł jej na tym widowisku podziwiać ;) A ponieważ był to nasz pierwszy raz - wszystko godne było uwiecznienia - stąd, po mniej więcej póltoragodzinnym meczu dwa uśmiechnięte i zadowolone nerdy wyniosły ponad sto zdjęć, okołostadionowy ubytek słuchu i nieznaczną chrypkę. Ale warto było - bo to dzięki NASZEMU dopingowi Śląsk pokonał Jagiellonię, a w konsekwencji w niedzielę zdobył mistrzostwo. Ha!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dzieki naszej wizycie na meczu Slask nie tylko wygrał, ale i stał się liderem , no a potem mistrzostwo Polski....huhu co by było jakbyśmy cały czas na mecze chodzili, pewnie fryzjer by splajtował...K