niedziela, 31 sierpnia 2008

samotni czar...


Ech, co ja się będę rozpisywać nad urokami wyprawy naszej przecudnej, skoro każdy zainteresowany może sam sobie na zdjęciach wszystko obejrzeć. Poza oczywiście tym, co do obejrzenia sie nie nadaje a trwale wyryło się w naszej pamięci. I nie, wcale nie mówię tu o przystojnym pastuchu, czy o przemiłej obsłudze w jednym ze schronisk po drodze, oj, nie. Niewątpliwie największym hiciorem wyprawy był pobyt w samotni. Do tego stopnia zapadającym w pamięć i wnikającym w każdy kawałek mojego jestestwa, że po powrocie do domu czułam sie nieswojo, widząc prześcieradło obejmujące więcej niż połowę łóżka, normalną regularną kołdrę zamiast dwóch obskurnych koców i do tego kołdrę obleczoną czystą i pachnącą pościelą! Wprost nie do pomyślenia! :) O wielkości i jakości posłania już nie wspomnę. I tym sposobem gwóźdź programu okazał się być gwoździem do trumny – bo jak tu wypocząć po całodniowej, wyczerpującej, ponad dwudziestokilometrowej wędrówce z plecakiem na grzbiecie, na pryczy wielkości deski do prasowania i do tego tylko częściowo pokrytej czymś, co mogłoby imitować przyjemną pościel? Po tak spędzonej nocy człowiek wstaje jak skowronek – nie tyle może tak rześki, co tak wcześnie, by te wszystkie doznania mieć już za sobą, heh :) Ale co by nie było, nawet to lekkie rozczarowanie nie jest w stanie przyćmić całokształtu wyprawy - cierpliwego wspinania się pod górę, wyasfaltowanych (!) górskich szlaków w Czechach, marszu w oszałamiającej mgle na krawędzi kotłów (choć chyba szczyt bezmyślności w górach zaprezentowałyśmy w maju jakieś dwa lata temu) :) no i oczywiście niezapomnianych widoków! I to właśnie dla tych widoków warto było :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

a dla towarzystwa nie warto było??

iwe pisze...

oj, warto, warto - akurat to jest naturalnie wpisane w definicję udanej wycieczki :) rozumie się samo przez się, heh