wtorek, 23 grudnia 2008

prawie jak alpy... ;)


I to ja rozumiem! :) piękna pogoda, piękne widoki, niezapomniane pełne adrenaliny narciarskie akcje i jeszcze kilka siniaków i karkołomnych upadków do kompletu, ale warto było. Oby częściej :)

piątek, 19 grudnia 2008

awans

no i zostałam dyrektorem - no proszę... :) teraz mam to na papierze, heh :)

wtorek, 16 grudnia 2008

:/

My Polacy to jednak mamy źle. Niby mamy góry, ale takie tam górki. Jak przychodzi co do czego, to sezon narciarski i tak w połowie nieudany jest, bo za ciepło i zbyt mało śniegu. Mamy też niby morze, ale co to za morze, skoro przebywanie w nim dłuższe niż dwie minuty może nas przyprawić o zdrowy reumatyzm, ech.... A i pogoda nigdy pewna - znaczy kolejny sezon, tym razem w innej części kraju w połowie nieudany. I znowu trzeba się ratować podróżą do dalekiego kraju w poszukiwaniu optymalnych warunków wypoczynku.
A do tego dziś się jeszcze okazuje, że jesteśmy tez narażeni na trzęsienia ziemi. I na nic zdaje się przekonanie, które niezmiennie trzymam w głowie, a które uparcie powtarzał pan od edukacji wojskowej dawno temu na pewnym uniwersytecie, jakoby Polsce trzęsienia ziemi nie grożą, bo nas góry zasłaniają :/ I znowu to samo - takie tam górki.... :)

piątek, 21 listopada 2008

cytat dnia

Nie od dziś wiadomo, że demokratycznie wybrani przez nas i dzielnie nas reprezentujący przedstawiciele tego wyjątkowego narodu, kawał dobrej roboty wykonują dla nas i za nas w stolicy. Odpowiedzialność ogromna ale i moc sprawcza niebywała. Tajemnicą Poliszynela jest, że taki przedstawiciel narodu może więcej niż niejeden przeciętny obywatel. Może na przykład, zataczając się niemiłosiernie, zasiąść za kierownicą i popędzić samochodem po polskich drogach na spotkanie - zawsze ważne i zawsze w sprawie swoich wyborców, jak się później tłumaczy. Może też podpiąć się pod jadący na sygnale konwój przewożący więźniów i zignorować wszystkich policjantów, próbujących go zatrzymać po drodze. Albo dla przykładu przyjść do pracy "lekko niedysponowanym" jak bohaterka dnia dzisiejszego - posłanka E.K.
Wiadomo, pracę posłanka ma odpowiedzialną, niezwykle stresującą, a i grafik pewnie obszerny i napięty. Stąd i widoczne objawy przemęczenia. Się rozumie. I czego tu się czepiać, skoro sama posłanka tłumaczy: "ja potrafię pracować dobrze. Potrafię coś tam, coś tam... i dziwią mnie takie właśnie zachowania" No. Mnie też :/

niedziela, 16 listopada 2008

Niagara fallus :)

No normalnie odpadłam dziś. Wymiękłam, jak zobaczyłam tytuł pracy jednej z moich studentek. Generalnie wiadomo, praktyka czyni mistrza, toteż kierując się tą szczytną zasadą, zawalam moich biednych studencików czym się tylko da :) No i cóż widzę dzisiaj? Ano przypłynęła do mnie praca o wdzięcznym tytule "Niagara fallus" :) I jak tu, widząc taki tytuł i znając temat, jaki zadałam, zachować powagę? Bo ten "fallus" to tak naprawdę "najpiękniejsze miejsce na ziemi" :) cudo!

I znacznie bardziej mi się to podobało niż "yellowbell" (wówczas z dziesięć minut zajęło mi odkrycie, że tak naprawdę chodziło o poczciwe 'volleyball'). Choć i tak pewnie nie przebije to dziewczątka, co to swego czasu, kiedy już namęczyłam się okrutnie walcząc z super ekstra sprzętem multi-multi ze słuchawkami i w ogóle, i kiedy to robiliśmy głównie zadania słuchania ze zrozumieniem, pod koniec zajęć odkryła, że jej słuchawki są całkowicie odłączone od całego systemu (sic!) :)
Oczywiście ten drobiazg zupełnie nie przeszkodził jej w rozwiązaniu zadań :)
ech, uwielbiam tę robotę...

czwartek, 13 listopada 2008

wrocławski świr

Kilka dni temu zostałam zaskoczona na ulicy przez człowieka, który najpierw próbował umówić się ze mną na piwo a w obliczu mojej negatywnej i bądź co bądź jasnej odpowiedzi, zrugał mnie kompletnie, wyzywając od najgorszych. Przy okazji, kiedy to zdumiona stałam bezradnie na oczach przechodniów, sam jeszcze siebie trafnie określił - wrocławski świr. Dokładnie to szło jakos tak - "a co ty myślisz, że ja wrocławskim świrem jestem, czy jak?" Otóż, tak właśnie myślę. Wtedy mu tego nie powiedziałam, ale teraz mogę. No bo co, kurcze blade! :)
I tak szedł za mną ten wrocławski świr, miotając przekleństwami i obelgami pod moim adresem, dopóki go nie pogoniłam (w miejscu absolutnie pełnym ludzi rzecz jasna ;)) I to był ten moment, co to mnie do refleksji skłonił, moment kiedy poczułam się też autentycznie zagrożona we własnym mieście. Będąc już w domu, bezpieczna i zrelaksowana we własnych kapciach, zaczęłam przypominać sobie różne takie wydarzenia i pomyślałam, by zrobić sobie taki mały przegląd moich wrocławskich świrowatych sytuacji :)

7. żulik przyklejający się do mojej zupy w barze Miś - to doprawdy teraz ckliwe wspomnienie ;)
6. ekshibicjonista - ech, do tych to mam szczęście;
5. kolejny chętny na wspólne piwo - ten to przynajmniej się przedstawił - Alfons - choć do dziś mam poważne wątpliwości, czy to było jego imię czy zajęcie :)
4. "porandukjemy?" czyli towarzyska klapa na calej linii i mój pełen przerażenia telefon do przyjaciela potajemnie wykonany z damskiej toalety;
3. "jak na seks to tylko do marrakeszu" - niewątpliwie atrakcyjna oferta - jeszcze z niej nie skorzystałam :)
2. wrocławski świr

no i mój zdecydowany faworyt, number one, co to sprawił, że stojąc przed nim, oczami wyobraźni już widziałam dramatyczne nagłówki gazet i obszerny reportaż w tvn-ie "nauczycielka zadźgana w autobusie miejskim!" czyli wycieczka szkolna ze mna w roli opiekuna, nabuzowany świr dobierający się do moich uczennic, jego pamiętne "byłem w iraku i jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem ... do dzisiaj", no i "moi" dzielni chłopcy w hip-hopowym rozkroku - oj, chwała im za to! ;) nie muszę chyba dodawać, że serce miałam blisko przełyku a autobus był pełen ludzi, w tym również wielkich mężczyzn z pięknie wyrzeźbionymi karkami, którzy nawet palcem nie kiwnęli w sytuacji zagrożenia?

I to tyle. W sumie niewiele jak na 12 lat mieszkania tutaj, czyli, mogę się czuć bezpieczna w tym najpiękniejszym i najbezpieczniejszym z miast :)

piątek, 31 października 2008

o halloween i o tym, jak nie warto zadzierać z pogańskimi duchami przodków

A teraz coś na okoliczność Halloween'ową :) Zanim jeszcze stwory jakieś na miasto wyruszą i cieniutkimi głosikami będą wołać "trick or treat, trick or treat" :)
Otóż, wyruszyłam niedawno na Ślężę (nie sama, a jakże, sama rzadko się poruszam po lesie). Był piękny październikowy dzień, sam środek tygodnia, kiedy to cała pracująca populacja trzyma się z dala od rozrywek i rekreacji. Nastroje wyśmienite, stąd i perspektywa wypoczynku atrakcyjna i nęcąca. Ale co z tego, skoro ten piękny dzień przypadł na pełnię księżyca, nastroje w opuszczonym lesie zmieniły się na te rodem z horroru - pusty, cichy las, nikogo wokoło, uuuuu....:) Nie powiem, sama swoimi opowieściami mocno się do tego przyczyniłam :) I do tego las zaczął się jakby zmieniać - niby obojętna jest mi taka metafizyka, ale jakże przejść obojętnie wobec tego, że znajome wydawałoby się ścieżki zmieniają swój bieg? Nie żartuję - pogubiłyśmy się na tej Ślęży! Na Ślęży! hehe - ale tylko na chwilę, szybko odzyskałyśmy rezon. Znalazłam piękny osikowy (tudzież osikany) kołek do walki z nieczystymi silami i tak wyposażona ruszyłam przez las. Wcześniej jeszcze zaliczyłyśmy piękną sesję zdjęciową w miejscu pogańskiego kultu, gdzie wystąpiłam w roli starożytnej rzeźby kultowej :) no i już wiadomo było, że duchy pogańskich przodków nam tego nie darują. A raczej mnie :)
Ledwo do domu dotarłam, a zgięło mnie w pół i tym sposobem na dwa tygodnie wypadłam z towarzyskiego obiegu. Ech, nie warto jednak zadzierać z duchami pogańskich przodków.
happy halloween :)

wtorek, 30 września 2008

usłyszane - z serii: rozterki początkującego hakera

pytam: "I jak, poradziłaś sobie?"
słyszę: "myszka cos mi nie zadziałała, więc pomogłam sobie palcem" :) GREAT :)

A chodziło o uruchomienie sprzętu przed prezentacją :)

brrrr

Wpadłam totalnie! Zatopiłam się i zanurzyłam w nie swoim świecie - tym, który mnie na początku tak odrzucał swą dosadnością i godził w moje poczucie estetyki :) a teraz pochłania do reszty. :) Biorąc pod uwagę mą wrodzoną wrażliwość (sic!) pomieszaną z odwagą królika nie dziwi wcale, że tak długo broniłam się przed tym filmem. No bo kto to widział, żeby aż tak zachwycać się serialem? I żeby oglądać po kilka odcinków dziennie? A jednak. Pierwszy odcinek "dextera" obejrzany ze zwykłej ciekawości, a później kolejny i kolejny i wreszcie ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i tym sposobem po kilku zarwanych nocach przeleciałam przez cały pierwszy sezon :) Okazało się, że chęć zobaczenia świata Dextera, świata mojego widzianego jego oczami stała się ważniejsza niż to, co realne. Co tam praca :) Są przecież ciekawsze, heh
A teraz siedzę i niespokojnie przebieram nóżkami w oczekiwaniu na kolejne odcinki :)

poniedziałek, 15 września 2008

usłyszane

Dziś w przychodni usłyszałam fragment rozmowy dwóch starszych pań:
"A jaka pani doktor panią przyjmuje?"
"Aaaa, taka blondynka..."
"Taka jak pani?" - dodam, że pani była mocno farbowaną brunetką.
"nieee, taka jak...." - i tu pani bezradnie porozglądała się wkoło, co by odnaleźć odpowiedni odcień blondu, heh :)

wybrałam Halinę

Zrobiłam dobry uczynek! Generalnie to ja zawodowo wiele dobrych uczynków robię, bo czy inaczej pensja moja byłaby tak mocno niższa od pensji normalnie pracującej reszty społeczeństwa? To zapewne wynika z takiego założenia, że kiedyś zaległe wynagrodzenie sobie gdzieś odbiorę :)
Jednak tym razem 'popełniłam' uczynek zupełnie niezawodowo. Chcąc dostać się do mego pięknie wylakierowanego i wypolerowanego bombowca, nocującego od tygodnia w warsztacie, postanowiłam zaprzyjaźnić się z lokalnym przewoźnikiem. I tak stałam sobie grzecznie na przystanku czekając na autobus, kiedy podszedł do mnie pan, z telefonem w ręce i hasłem "zostawiłem okulary w samochodzie". Wyrwał mnie w ogóle z takiego miłego błogostanu, w jaki to człowiek wpada, patrząc bezmyślnie w przestrzeń przed sobą, szczególnie jeśli stoi z ulubioną muzyką w uszach :) Skoro tylko udało się panu zwrócić na siebie moją uwagę, usłyszałam: "czy mogłaby pani wybrać Halinę?" Jasne. Mogłam. Po chwili pan wrócił, podał mi znowu telefon i powiedział "Halina nie odbiera. Czy może pani wybrać Beatę?" :)
Wiem, rozbawiają mnie czasem dziwne rzeczy, jak na przykład ten dowcip o kiwi, ale i tym razem nie mogłam powstrzymać uśmiechu - zresztą, jak się okazało, nie ja jedna :)

poniedziałek, 1 września 2008

sushi? Mamma mia!

Na początek mała dygresja - coś, czego nie rozumiem - dziś jest 1 września, a więc i okazji rocznicowych całe mnóstwo, a wśród nich jedna edukacyjnie mocno naznaczona i na tę właśnie okoliczność otrzymuję od znajomych gratulacje i życzenia pomyślności i sukcesów w nowym roku (szkolnym bo szkolnym, ale zawsze). No i dochodzę do kwestii dla mnie niezrozumiałej - dlaczego? Bo o ile otrzymywanie życzeń jest zawsze i bez wyjątku bardzo miłe, to życzenia pomyślności w nowym roku otrzymywane we wrześniu wprowadzają mnie w stan lekkiego zmieszania i niepokoju. Rany, a może ja coś przeoczyłam? Hmm, ostatnio wprawdzie straciłam lekko rachubę czasu, ale żeby aż tak.... :)

Anyway, skoro okoliczność okazała się być tak doniosła, należało ją odpowiednio uczcić. A nic lepiej się do tego nie nadaje jak porządny kęs surowej ryby z ryżem :) czyli sushi! Rewelacyjnie przyrządzone i rewelacyjnie podane - ot, trochę egzotyki na języku i rozkosz dla podniebienia :) A do kompletu "Mamma Mia!" - czyli stare piosenki w nowej odsłonie :) I to jakiej! heh :) Jeśli stęskniłam się za filmami rodem z bollywood, to otrzymałam porządną dawkę europejskiego bolly - pomieszanie konwencji, ironiczny obraz i normalnie wielki SZACUN (!) dla wszystkich tych uznanych aktorów za ich popisy wokalne i wielki dystans do siebie i swojej pracy, heh :) I normalnie jako ta Bridget Jones wpadnę chyba w zachwyt nad Colinem Firthem - nie wyłonił się tu wprawdzie z jeziora, ale i tak był boski, hihi :)
Tak więc chwała pomysłodawcom i organizatorom za tak miły wieczór.

niedziela, 31 sierpnia 2008

samotni czar...


Ech, co ja się będę rozpisywać nad urokami wyprawy naszej przecudnej, skoro każdy zainteresowany może sam sobie na zdjęciach wszystko obejrzeć. Poza oczywiście tym, co do obejrzenia sie nie nadaje a trwale wyryło się w naszej pamięci. I nie, wcale nie mówię tu o przystojnym pastuchu, czy o przemiłej obsłudze w jednym ze schronisk po drodze, oj, nie. Niewątpliwie największym hiciorem wyprawy był pobyt w samotni. Do tego stopnia zapadającym w pamięć i wnikającym w każdy kawałek mojego jestestwa, że po powrocie do domu czułam sie nieswojo, widząc prześcieradło obejmujące więcej niż połowę łóżka, normalną regularną kołdrę zamiast dwóch obskurnych koców i do tego kołdrę obleczoną czystą i pachnącą pościelą! Wprost nie do pomyślenia! :) O wielkości i jakości posłania już nie wspomnę. I tym sposobem gwóźdź programu okazał się być gwoździem do trumny – bo jak tu wypocząć po całodniowej, wyczerpującej, ponad dwudziestokilometrowej wędrówce z plecakiem na grzbiecie, na pryczy wielkości deski do prasowania i do tego tylko częściowo pokrytej czymś, co mogłoby imitować przyjemną pościel? Po tak spędzonej nocy człowiek wstaje jak skowronek – nie tyle może tak rześki, co tak wcześnie, by te wszystkie doznania mieć już za sobą, heh :) Ale co by nie było, nawet to lekkie rozczarowanie nie jest w stanie przyćmić całokształtu wyprawy - cierpliwego wspinania się pod górę, wyasfaltowanych (!) górskich szlaków w Czechach, marszu w oszałamiającej mgle na krawędzi kotłów (choć chyba szczyt bezmyślności w górach zaprezentowałyśmy w maju jakieś dwa lata temu) :) no i oczywiście niezapomnianych widoków! I to właśnie dla tych widoków warto było :)

piątek, 15 sierpnia 2008

london experience


Raz na kilka lat każdy porządny anglista swoją stopę na brytyjskim bruku postawić powinien. Głównie po to, by przywitać się z królową, sprawdzić czy big ben na właściwym miejscu stoi, czy kruki z tower, nie odfrunęły, wprowadzając w stan rozpaczy koronę brytyjską :) no i czy ogólnie pojęte rozrywki nadal są na zadowalającym poziomie. Tak i ja w tym roku w swym zapędzie doświadczania i obcowania ze wszystkim, co brytyjskie ruszyłam na podbój londynu :)
Stanęłam na ulicy i jak za każdym razem, kiedy tam jestem, nie mogłam wyjść z podziwu dla tego miasta, jego ogromu, jego charakteru, ciągłego ruchu nieustającego nawet w nocy, niezmordowanego dążenia służb miejskich do ułatwienia życia mieszkańcom i turystom. Perspektywa turysty raz na kilka lat odwiedzającego londyn jest niezwykle wygodna, bo pozwala mi na dostrzeżenie i docenienie zmian, które zachodzą w tym mieście :) Przyjemnie jest też poczuć tę wielkomiejską atmosferę i chłonąć ją podróżując metrem czy siedząc w lokalnym pubie… ;) ech, to jest życie…. :) I nawet świadomość, że przybywam do miasta, które już wielokrotnie przemierzyłam wzdłuż i wszerz, nie jest w stanie zepsuć mi tej radości. Tym bardziej, że każdy pobyt tam jest inny – inni ludzie, miejsca i rozrywki – czyli mój ulubiony london z innej perspektywy :)
A do tego jakie bogactwo doświadczeń, heh – no bo czy byłam w stanie przewidzieć to, że błyszczyk do ust w połączeniu z kremem do rąk może stanowić według brytyjskich służb śmiertelne niebezpieczeństwo dla pasażerów lub obsługi samolotu? Ano, nie byłam w stanie i nie przewidziałam :) Wobec tak porażającej lekkomyślności zafundowano mi dokładne przeszukanie mej szacownej osoby i mojego podręcznego bagażu. Wszystko oczywiście w iście brytyjskim stylu, czyli miło, grzecznie i niezwykle skrupulatnie. Nawet nie przypuszczałam, że przewożę tyle potencjalnie niebezpiecznych przedmiotów, np. pasta do zębów czy tusz do rzęs (a jeszcze bardziej zaskoczony był mój towarzysz, który cierpliwie przyglądał się całej scenie, nie wierząc, że te wszystkie tubki i tubeczki mają naprawdę swoje przeznaczenie) :) Wprost cieszę się, że miła pani nie przyczepiła się do moich kolczyków, które akurat miałam na sobie :) W swej uprzejmości chciałam nawet pani pomóc i samodzielnie wyciągnęłam kolejną tubkę z potencjalnie niebezpieczną substancją z czeluści mego bagażu, po czym zostałam poinstruowana, że nie powinnam tego robić, bo któryś z obserwujących taką scenę officers mógłby pomyśleć, że grożę tej miłej pani (!) i to pastą do zębów!!!
Tak, to było niezwykle pouczające doświadczenie – a przecież nie od dziś wiadomo, że podróże kształcą ;)

czwartek, 31 lipca 2008

moje nowe lustro

Mam nowe lustro! No normalnie okazje urodzinowe zawsze mnie wzruszają i wiem, że warto na nie czekać. No to i czekam - co roku z niezmiennym zapałem ;) W tym roku tyle się działo po drodze, że dopiero teraz mam siłę by coś tu napisać, heh.... a lato w pełni i okazji do świętowania mnóstwo .... ;)
Tak więc, skonfundowana lekko perspektywą wejścia w posiadanie nowego lustra, w którym to swą nobliwą osobę mogłabym bez ograniczeń oglądać i jednocześnie lekko zestresowana świadomoscią, co w tym lustrze zobaczę, ruszyłam na spotkanie z darczyńcami :) Kolorowe drinki ułatwiły sprawę (generalnie kolorowe drinki ułatwiają wiele spraw) i juz zaprzyjaźniłam się z mym nowym nabytkiem :) Teraz na trzeźwo jak na niego spojrzę to widzę, że całkiem nieźle prezentuje się on na moim balkonie ... No tak, moje lustro okazało się być super wygodnym leżakiem na mój super wygodny balkonik - ech, uwielbiam urodzinki :)
Poza lustrem oczywiście były też inne okołourodzinowe niespodzianki, a wszystkie baaaardzo przypadły mi do gustu :) Za wszystkie dziękuję i za rok też tak chcę!

A co by dobrych rzeczy nie było za mało - dwa dni temu wspięłam się na szczyt mej edukatorskiej kariery :) No, teraz wreszcie mogę ruszyć na prawdziwe i zasłużone wakacje!

piątek, 27 czerwca 2008

tri bandażi i adin plastior :)

Było tak, jak być powinno - najpierw malowanie, fryzowanie, ubieranie i piękny, wzruszający (i to nie tylko moją siostrę) ślub; później weselisko i super zabawa; a po zabawie - pakowanko i szkolenie w prawdziwym pałacu! :)
No, to ja rozumiem. Wreszcie dyrekcja stanęła na wysokości zadania. Miejsce wybrała naprawdę cudowne - piękny pałac, obszerne, ale i całkiem przytulne pokoje - niektóre wręcz komnaty :) no i do tego ten park i inne podobne atrakcje. Naprawdę miejscami czułam się, normalnie jak burgundzka księżniczka :) I to ja rozumiem - w takich wnętrzach to ja mogę spać, jeść, pracować ... i nie tylko ;)
I domyślam się, że te właśnie wnętrza (i zewnętrza też) zostały dobrane nieprzypadkowo, bo przecież jak inaczej zmotywować pracownika do ciężkiej pracy po godzinach? A tak, siedząc cały dzień w miękkim stylowym fotelu z laptopikiem na kolanach można niezły kawał roboty odwalić i to bez poczucia krzywdy i wyzysku, heh :) Do domu gnać szybko po pracy nie trzeba, dzieciom obiadu nie trzeba gotować, i o zakupy nie ma co się martwić. Wszystko zrobione i podane, a i czas na małą zabawę wieczorną też się znajdzie - no bo jakżeby inaczej :)
I tym sposobem - i wilk syty i owca cała.
A że nie od dziś wiadomo, że zmiana otoczenia zwykle wpływa pozytywnie na człowieka i jego kreatywność, na efekty tejże zmiany nie trzeba było długo czekać. Wystarczyło zrobić małe szkolenie z pakietów multi-multi i już wyobraźnia nasza pogalopowała niebezpiecznie ku wyższym poziomom abstrakcji. Naprawdę "tri bandażi i adin plastior" u Karola "w sakwie" to tylko niewielka próbka naszych możliwości, heh.
Zadowalające jest to, że o ile my bawiliśmy się przednie szykując naszą "cud-prezentację", nasi odbiorcy w pełni docenili nasz trud. Fajną sprawą było patrzeć na reakcję kolegów przy każdym naszym, coraz to bardziej odjechanym pomyśle :)
Rezultat - zadowolona jestem dziś bardzo. Po pierwsze, że udało mi się bez problemu "wydać Sisa za mąż" (heh); po drugie, że nasz wyjazd był zabawny i niezwykle owocny; A po trzecie, że zapowiada się rewelacyjny weekend.
Hmm, nie ma to jak wakacje, heh :)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Leo łaj...

No i entuzjazm prysł jak bańka - a ja naprawdę wierzyłam, że tym razem Niemców ogramy. Dobrze, że chociaż Kubica nie zawiódł i pobił Niemca - na torze ;) A jednak, Polska górą! :)

niedziela, 8 czerwca 2008

Polska gola!!! :P

Dzisiaj wreszcie się okaże ile ten holenderski trener jest wart :D
Na szczęście duch patriotyczny w narodzie nie zginął - już od tygodnia pełno jest naszych narodowych gadżetów na ulicach, flag, chorągiewek i innych takich - super. Bardzo mi się to podoba. I liczę na to, że nasi piłkarze nas nie zawiodą.
Zresztą, przecież historia kołem się toczy i lubi się powtarzać. Wlaśnie zobaczyłam taki myk. Dziś jest 8.06.2008. Kalkulacja z tego jest prosta: 8 + 6 = 14, a 2 + 8 = 10. A teraz, po zestawieniu tych wyników, co nam wychodzi? 1410!!! I kto niech się teraz boi? no kto? hehe
Polska gola!!!

czwartek, 29 maja 2008

rowerzyści górą!

No i stało się - na okoliczność strajku naszego, postanowiłam dotrzeć do pracy nietypowym (jak na mnie) środkiem transportu - rowerem. Nietypowym, bo i dzień zapowiadał się nietypowo, w końcu nie co dzień człowiek ma okazję rotę pośpiewać i poleżeć na styropianie, heh :)
No i jak zaplanowałam, tak i zrobiłam. Wczesnym rankiem, niezwykle przejęta wstałam skoro świt, szybko się ogarnęłam, wytachałam rower z czeluści piwnicznych i ruszyłam. Ależ super sprawa taki rowerek! Mkniesz sobie parkiem, wzdłuż fosy, wzdłuż zakorkowanych ulic (hehe, a niech stoją - oni, nie ja). Radosna byłam bardzo i szczerzyłam się do wszystkich po drodze. I to chyba dlatego, bo innej przyczyny nie widzę (sic!) tuż przed moim celem zatrzymał mnie policjant. Pan był owszem bardzo miły, a ja w tej swojej rowerowej euforii nawet nie zdążyłam się zdenerwować, tylko jako te nierozgarnięte dziewczę pokiwałam głową i wyszczerzyłam zęby w jeszcze szerszym uśmiechu (o ile jeszcze szerszy był w ogóle możliwy, heh). Pan widząc moją malo agresywną postawę, kazał tylko zejść z roweru i ruszyć dalej piechotą. I co wtedy robi rozgarnięta rowerzystka? Pyta grzecznie policjanta: "A tam dalej już mogę wsiąść na rower?"
Pan tylko westchnął zrezygnowany - "tam dalej to ja już nie widzę" :) I słusznie! Bo dziesięć metrów dalej wsiadłam z powrotem na mój super pojazd - no przecież nie będzie mnie gonił! :)
Dzień drugi - myslę sobie, pierwszego tak dobrze mi poszło - z panem policjantem i w ogóle - więc, skoro pogoda znośna, to i dziś rowerek odpalę. I ruszyłam znaną mi już poniekąd trasą .... wprost na spotkanie z rowerzystą!!! Ja nie wiem, ludzie latami do pracy rowerem jeżdżą, a ja? Dwa raptem dni i już dwie przygody! :)
A do tego licznik mi pan majster w rowerze do góry nogami zamontował (niech szlag trafi "wszechwiedzących" facetów, co to traktują zaglądnięcie do instrukcji w kategoriach ujmy na honorze!) i w związku z tym odczuwam pewien dyskomfort podczas jazdy :) To stąd pewnie to zderzenie z rowerzystą, choć wolę myśleć, że to była jego wina, heh :)

Jak by nie było - rowerek zdał egzamin i teraz jest to mój prawie podstawowy (zaraz po samochodzie) ;) srodek transportu.
No i ukłon w stronę innych rowerzystów - tym, co sztuka dojeżdżania do pracy udaje się cały rok, niezmiennie, niezależnie od pogody i do tego zupełnie bezkolizyjnie.

A strajk? Nuda i nic więcej. Byłam, spróbowałam, więcej nie chcę.

środa, 21 maja 2008

co za tydzień!

Właśnie poradzono mi, bym napisała o tym, jak to szyję flagę na naszą akcję wtorkowo-strajkową. A juści, flaga już prawie gotowa, nastrój bojowy też, jeszcze tylko się zastanawiam nad stosownym napisem na mym gustownym banerze. Może "chleba i pracy"? eee, nie - akurat to już mam, a szczególnie tego drugiego w nadmiarze :)

Ale co tam praca, kiedy ostatni tydzień był taki ekscytujący. Najpierw wspomniany już seks we wro :) a chwilę później spora dawka uderzających emocji kinowych. "The Orphanage" - polecam gorąco! W sumie, w tym roku, jak do tej pory, tylko dwa filmy wywarły na mnie takie wrażenie - "Elisabeth" (na której byłam dwa razy) i "Sierociniec" właśnie. Super historia, nieźle opowiedziana i oczywiście rewelacyjny język hiszpański - moja niedościgniona ambicja i wielka miłosć :)

Choć nie powiem, do kina szlam z pewną obawą, mając przed oczami wyobraźni swej wizję mej szacownej osoby, kulącej się ze strachu w kinowym fotelu i wpijającej swe pięknie wypielęgnowane paznokcie w ramię sąsiada (tudzież sąsiadki) :) Ale co tam, byłam dzielna! :)

A dodatkowo, miałam okazję zrobić szybki ranking naszych centrów handlowych. I jaki wniosek? Magnolia rulez!!! :)

piątek, 16 maja 2008

wrocław, seks i brzydkie słowa

tak to miało wyglądać - a prawdziwa kolejność była następująca: seks, Wrocław i brzydkie słowa. :)
Super spektakl - opisze go później bardziej szczegółowo - a teraz zanim zapomnę - dwa hiciory z wczorajszej sztuki: chór miotający przekleństwa i klinika zapłodnienia in vitro na Biskupinie. Rewelka, heh :)

piątek, 9 maja 2008

"jestem na swobodzie"

taki mesydż przesłałam dziś właśnie - ewidentny znak, że praca już się skończyła, jestem wolna i swobodna, gotowa do dalszych akcji i rekreacji. A jaką odpowiedź otrzymałam? "A skąd my możemy wiedzieć, gdzie ta Swoboda jest? My przecież nie znamy Wrocławia" :) ulalala.... konia z rzędem dla tego, kto wie, gdzie we Wro jest taka fajna dzielnica :)

niedziela, 4 maja 2008

opłotkami do wrocławia czyli powrót z wielkiej majówki

Mając w pamięci wyjazd z Wrocławia na początku długiego weekendu wpadłam na genialny pomysł - w niedzielę wrócę ciut wcześniej. Ale co z tego, jeśli na tak genialny pomysł wpadły też setki innych kierowców? W rezultacie, już na wysokości Cadbury utknęłam w korku. Hmm, krótka analiza sytuacji i szybki telefon do przyjaciela i myk! Skręciłam w jakąś polną drogę - a stamtąd, jak poinformował mnie mój niezawodny informator, to już prosta droga. Po jakiś 10 minutach zorientowałam się, że jadąc tym "skróto-objazdem" oddalam się od miasta. Wprawdzie polna droga już zamieniła się w asfaltową (ufff, ulżyło mi, bo zawsze to bliżej cywilizacji) ale i tak kierunek wydawał się mocno przeciwny od żądanego :) Kolejny telefon, szybkie konsultacje i zweryfikowanie trasy. No tak, przecież trzeba czasem jeszcze na znaki popatrzeć, heh. Od razu przypomniałam sobie rady taty, który zawsze powtarzał - jak nie wiesz, którędy jechać, trzymaj się głównej. Tak też zrobiłam. Wieś się skończyła, a Wrocławia jak nie było tak nie ma. I już miałam odpalić komóreczkę, kiedy pomyślałam sobie, że tym kolejnym telefonem tylko narażę mego cennego informatora na stres ("o rany, gdzie ona pojechała?"), irytację ("no nie, znowu?"), a nie daj Boże nawet i złość ("wiedziałem że tak będzie, daj babie samochód!"). A na dokładkę coś w tym moim samochodzie zaczęło niebezpiecznie zgrzytać i piszczeć. Wolałam więc nie wylewać swoich żali, jeszcze nie teraz - nie w sytuacji, kiedy mam tak poważne zadanie przed sobą: dotrzeć do domu przed zmrokiem :)
Pokręciłam się trochę po okolicy, porozglądałam się uważnie, a i nawet droga na Wrocław się odnalazła. I co by przygód nie było za mało, kiedy już wiedziałam, że te największe korki mam za sobą, że ten cały tłum wypoczętych i zrelaksowanych kierowców z uśmiechem na twarzy stoi gdzieś daleko stąd, dane mi było podjąć strategiczną decyzję: w prawo czy w lewo :)
A że nie od dziś wiadomo, że kobieta i rozeznanie przestrzenne w okolicy to takie dosc odległe i nieprzystające do siebie pojęcia - wybór mój padł na lewo. Na pewno lewo! Wydawało się to, nie wiedzieć czemu, takie logiczne. No i kiedy już wyjeżdżałam z zakrętu, zobaczyłam to, czego uniknąć pragnęłam - długi niekończący się korek i na dodatek w kierunku, z którego (logicznie i racjonalnie na to patrząc) właśnie przyjechałam. :)
Ech, odstałam swoje grzecznie w rządku samochodów, na najbliższym skrzyżowaniu zawróciłam i już tym razem po głównej drodze pomknęłam do domu ;)

W gruncie rzeczy, wycieczka taka całkiem przyjemna - skrót (teraz, jak już o nim wiem) może się okazać w przyszłości całkiem pożyteczny. A że korki w tej części miasta zdarzają się wyjątkowo często, pewnie nie raz jeszcze pobłądzę w tamtych rejonach.
Podsumowując majowy weekend - było całkiem nieźle: wypoczęłam na świeżym powietrzu, pojadłam fajne jedzonko, poleniuchowałam na słoneczku, nawet festyn w K. byl miłą odmianą (mimo że generalnie, to padaczka była) :) Może nie było w tym wszystkim dynamizmu ostatnich lat, ale i tak mnie się podobało. W końcu, nie może być co roku tak samo. I o to chodzi.

A mój nieoceniony informator tylko się zaśmiał z moich przygód i dylematów. Teraz tylko jeszcze muszę poszukać kogoś, kto mi wprawnym okiem pod maskę autka zajrzy i obada skąd te dziwne dźwięki ;)

wtorek, 15 kwietnia 2008

prawie jak w kryminalnych

Była Piła, mili ludzie, mnóstwo atrakcji, ale chyba najfajniejszy to ten poligon - bieganie w rzęsistym deszczu po poligonie i strzelanie kulkami, heh. Paintball zdecydowanie dla mnie. A do tego strzelanie z broni policyjnej - no toż to normalnie jak w "kryminalnych" :)

globalne ocieplenie

łeee, to nie będzie globalnego ocieplenia? czyli nici z gorących wakacji nad Bałtykiem. Choć z drugiej strony długa zima to i długi sezon narciarski :) damy radę :)

sobota, 8 marca 2008

ludzkość w punkcie zwrotnym - też mi nowina

Od wczoraj taki news jest jednym z najczęściej czytanych na mym ulubionym portalu. Otóż okazuje się, że każde pokolenie ma wyższy od poprzedników iloraz inteligencji - a przynajmniej do tej pory tak było. Obecnie, następujące pokolenie ma iloraz inteligencji niższy od poprzedników. Według autorów artykułu przyczyną takiego zjawiska może być natłok bodźców płynący ze świata zewnętrznego - jak by nie było, niespotykany dotąd w historii ludzkości. I tu naukowcy wyrażają zaniepokojenie - bo wyniki ich badań sugerują, że dotarliśmy właśnie do punktu zwrotnego w dziejach ludzkości. No to klops :) choć na mnie bynajmniej news taki nie robi większego wrażenia. Ja już od dawna coś takiego podejrzewałam - patrząc na poczynania naszych polityków, czy trochę bliżej - moich podopiecznych, oceniam, że moment zwrotny mamy już zdecydowanie za sobą :)

piątek, 7 marca 2008

cała góra barwników

"Ta ostatnia niedziela" - rewelacyjna! A do tego, super dzień spędzony nie w pracy (dla odmiany) ale na zakupach ;) W olbrzymich galeriach handlowych już wiosna - i faktycznie "cała góra barwników" - super kolorowe ciuszki, wiosenne i lekkie, a wśród zieleni na ostatnim poziomie pasażu naszego modnego - dwa wróbelki!!! Co robią wróble w centrum handlowym? Umilają czas kupującym ;) Choć przyznam szczerze milsze dla oka byłyby kolorowe papużki.
A swoją drogą ciekawe, czy ktoś poza mną tak w ogóle je zauważył :)

poniedziałek, 28 stycznia 2008

dlaczego warto być nauczycielem

"Nie, no nie do wiary. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć bite studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto co mi płacą, jakby ktoś dał mi w mordę. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem. Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył, gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi!" Tak w skrócie wyglądają dylematy przeciętnego nauczyciela - rewelacyjny Marek Kondrat przeliczający tych kilka wypłaconych mu stówek.

Scena śmieszna, jasne, ale wcale nie bywa mi do śmiechu, kiedy po raz kolejny z niedowierzaniem wpatruję się w swój wyciąg bankowy - i zaczynam, tak jak Adaś Miauczyński, zastanawiać się, co jest do cholery grane. Czy warto dalej brnąć w to bagno czy po prostu odwrócić się na pięcie i odejść?

Choć to rzecz jasna tylko jedna strona medalu - bo przecież na co dzień zapomina się o tym i pozostaje już tylko sama słodycz, heh :)
Bo gdzie indziej na pytanie "How are you going to get money for your action?" usłyszałabym "We're going to please people in the street" :) albo dowiedziałabym się o "agresywnej instrumentalizacji życia intymnego", "anonimowym włóczędze korytarzowym", czy akcji "szkolne boisko a na każdym igrzysko"? :)
Gdzie indziej wzruszyłaby mnie historia anglistki, co to zemdlona padła na zajęciach, a jak się już ocknęła na podłodze, w klasie nie było już nikogo? No normalnie, wyszli prawie po angielsku, doskonały timing - i na dodatek ulotnili się bez zadania domowego!

A poza tym, to gdzie jak nie w szkole można tak długo zachować młodość i średnio w 10 lat po ukończeniu szkoły wciąż napotykać zdziwiony wzrok uczniów z hasłem: "to Pani jest nauczycielką? A ja myslałem, że uczennicą." Heh, i dlatego warto być nauczycielem :)

wtorek, 22 stycznia 2008

lepsza niż adam małysz :)

Tak na okoliczność mojej podwyżki, której wprawdzie jeszcze na oczy nie widziałam, ale w mediach o niej głośno, zafundowałam sobie mały weekendowy wyjazd w górki ;)

Co ja musiałam przejść, by pokonać ten stromy stok :) i nie połamać się przy okazji. Ale udało się!!! Krótka rozgrzewka, parę bolesnych i dziwacznych upadków, ale za to jaki rezultat!!! Pod koniec dnia już ze spokojem sumienia mogłam stwierdzić, że przyrost moich umiejętności procentowo jest znacznie lepszy od postępów skaczącego niedaleko w Harrachovie adama :) Bosko było - niedługo powtórka, tylko niech śnieg trochę na mnie poczeka :)

czwartek, 17 stycznia 2008

Prawa Murphy'ego

ciekawość zaspokojona, "out of curiosity" leży :) heh

Ostatnio, poza zmaganiami z końcem semestru (testy, oceny, raporty i bezsensowne siedzenie na konsultacjach) przyszło zmierzyć mi się również z przysłowiową złosliwością przedmiotów martwych. Prawa Murphy'ego w czystej formie - w temacie samochodowym: pęknieta przednia szyba (podobno jakos po pół roku idzie się do tego przyzwyczaić ) :), urwane lusterko (rezultat zabawy sylwestrowej - nie mojej), obluzowana klapa od bagażnika (jeden ruch małym młoteczkiem i po sprawie), przekłuta opona w samochodzie (złosliwość jakiegoś tępaka - ale doprawdy, sprawna ręka wulkanizatora potrafi zdziałać cuda);) a do tego - awaria pralki i totalny paraliż garderobiany :)
No tak, jak już coś się psuje i wali to nigdy w pojedynkę - mam nadzieję, że to tylko początek roku jest tak dziwnie awaryjny.