wtorek, 21 kwietnia 2009

Psychologia trzeciorzędu

Wciąż jeszcze w nastroju abstrakcyjno-humorystycznym taka mała refleksyja mię naszła :) Okoliczność kabaretowa długo wyczekiwana była, choć jak to w takich sytuacjach często bywa, entuzjazm okazał się być nieco na wyrost – nagłośnienie fatalne, gagi nieco odgrzewane, choć nie powiem, niektóre mocno śmieszne (skecz z drzwiami dajmy na to – rewelacja :)) Jednak większość występu średnio spontaniczna była, co, nie ukrywam, bardziej mi by mi się podobało. No i do tego zamieszanie z biletami i miejscami, które podobno były, ale nikt nie wiedział gdzie. :) Jednak najbardziej z tego całego zamieszania poniedziałkowego zapamiętam chyba ‘nasz’ trzeci rząd. Naprawdę, nie przypuszczałam nawet, że siedzenia w Teatrze Polskim są tak ze sobą ‘zintegrowane’ –ruch na jednym końcu rzędu powodował nieskoordynowane drgania na przeciwległym krańcu. W rezultacie każde podrygiwania rozbawionej gawiedzi czułam na sobie i chcąc, nie chcąc podrygiwałam jak każdy inny. I tak dotarło do mnie, że to dosyć ciekawy zabieg psychologiczny – połączyć siedzenia w ten sposób, by nawet w chwili największej konsternacji czy wyłączenia się widz nie mógł pomyśleć samodzielnie, ale podążył za emocjami tłumu :) Dobre, choć ja nadal twierdzę, że loża szyderców powinna zajmować osobne rzędy :)

1 komentarz:

ełos pisze...

no super. gdzie ty się ukrywałaś z tak złotymi myślami???