poniedziałek, 27 lipca 2009

Z opowieści białej mewy, czyli rzecz o tym, czemu nie dane było przetrwać nawałnicy

Zjawiłam się w Legnicy dzień po wichurze. Niby już wiedziałam, co tam zastanę, ale jednak wiedzieć a widzieć to znaczna różnica. Wyliczane w mediach drzewa, dachy i budynki zupełnie nie przystają do widoku znajomych miejsc przetrzebionych i zniszczonych przez wichurę. Pierwszy szok – tuż przy wjeździe do L. – olbrzymie billboardy porozrzucane na polach, powyginane znaki drogowe, niektóre położone równo z ziemią. Następnie parking przed domem rodziców – połamane drzewa tarasujące przejazd. Przez moment szukałam jeszcze wzrokiem znajomych topoli, ale oczywiście nie było ich tam, gdzie spodziewałam się je znaleźć. A później szybki spacer po mieście – pozrywane elewacje z budynków, kawałki blachy powyginane jak makaron i poowijane wokół drzew, pozrywane z dachów kawałki papy i dachówki zalegające na ulicach, zdewastowany przez upadające drzewa cmentarz i pełno położonych drzew również w dolince nieopodal, w której zimą zwykle zjeżdżaliśmy na sankach. A na ulicach wciąż chaos i korki – choć podobno i tak o niebo mniejsze niż dzień wcześniej tuż po przejściu nawałnicy. No i wreszcie park – a właściwie to, co z niego zostało. No nie wiem, może jakaś sentymentalna się zrobiłam, ale kiedy patrzyłam na miejsce, z którym związanych jest tyle wspomnień, na te wielkie kilkusetletnie drzewa powywracane i z korzeniami na wierzchu, trochę ścisnęło mnie za gardło. Nosząca dumne imię Aleja Orła Białego przestała właściwie istnieć, a to, co zostało, to okaleczone kikuty i pojedyncze drzewka :( Naprawdę, niezwykle przykry widok ...
Aha, no i jeszcze do strat zaliczyć można małą białą mewę, co to wyfrunęła z balkonu na Piekarach podczas burzy i do tej pory nie wróciła do właścicielki… :)

Brak komentarzy: