No i stało się, a właściwie tak naprawdę stanie za kilkanaście minut - wejdziemy do strefy Schengen, znikną szlabany, uprzejmi panowie w mundurach :) godziny stania w bezsensownych kolejkach i stres związany z kilkoma butelkami alkoholu wwożonego do kraju w bagażu, upchniętych gdzieś pomiędzy brudną bielizną a wymiętolonym ręcznikiem. Jedyne czego żal, to tych fajnych pieczątek w paszporcie, które jeszcze dawno temu pokazywały, gdzie kto był, ile podróżował...
I od razu przypomina mi się moja pierwsza podróż za granicę. Dawno, dawno temu wybraliśmy się z rodzicami do zaprzyjaźnionego dedeerówka :) Czteroosobowa rodzina w maluchu załadowanym inwentarzem i bagażami do granic możliwości. Nie dziwota, że na granicy wzbudziliśmy zainteresowanie - przecież wyglądaliśmy jakbyśmy podróżowali z dorobkiem całego życia (kto tak nie wyglądał, podróżując poczciwym maluchem?) :) Pamiętam, jak dokładnie przeszukano nasze bagaże, jak strażnik opukiwał każdy centymetr drzwi naszego maluszka, pamiętam też strach i upokorzenie, że nas tak traktują. Na szczęście, nigdy więcej już czegoś takiego nie doświadczyłam - i dobrze - niech te stare czasy już nie wracają.
Dlatego dzisiaj nawet ja zanucę "keine Grenzen"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz