piątek, 11 września 2009

włodziu

No nie, nie mogę się oprzeć, by nie napisać czegoś o moim wczorajszym (tudzież dzisiejszym) powrocie do domu. Czas akcji: środek nocy. Miejsce: puste, pogrążone we śnie osiedle, a dokładnie jedna długa ulica. Osoby dramatu: ja (jakkolwiek z lekko zakłóconą wizją, ale jednak całkiem rzeczowo odbierająca rzeczywistośc), pan taksówkarz i dyspozytorka. Wydawałoby się, że znalezienie pasażerki na konkretnie podanej ulicy, nie powinno stanowić większych problemów, a już szczególnie w nocy, gdzie ludzi stojących na jezdni jak na lekarstwo. A jednak...
Stoję oto na ulicy i referuję pani dyspozytorce, gdzie tak naprawdę jestem, bo pan taksówkarz ma problemy ze zlokalizowaniem mojej skromnej osoby. Słyszę w słuchawce, jak pani mówi: "Ależ Włodziu, pani mówi, że tam stoi". W odpowiedzi Włodziu coś tam gniewnie burczy, po czym widzę! jest! moja taksówka! Daleko, daleko na samym końcu ulicy widzę reflektory samochodu - jak nic nadjeżdża pan Włodziu z moją taksówką. Ale oto samochód zawraca i znika mi z oczu - więc ja w te pędy do pani dyspozytorki, by przywołała Włodzia z powrotem, bo ja już nie mam siły na kolejnego podobnego czekać. No i pani mi mówi: "niech pani pomacha do niego" (!) Więc ja grzecznie, acz desperacko macham do wracającego samochodu i jednocześnie słyszę w słuchawce: "Włodziu, czy ty panią widzisz? Pani macha do ciebie .... [po czym głos w słuchawce cedzi przez zęby]... no co za tępy ten kierowca" (!)
Koniec końców - pan Włodziu mnie odnalazł i bezpiecznie przywiózł do domu. Ale chciałabym jeszcze zaznaczyć, że to nieprawda, co wczoraj usłyszałam, że po białym winie nie ma się kaca :)

1 komentarz:

ełos pisze...

hahaha! ciesze sie ze dotarlas - mimo incydentow.
ale co to za kac? mnie nic nie bylo!:)